Internet pełen jest poradników, wyjaśniających rodzicom i opiekunom jak właściwie karać i jak właściwie nagradzać dzieci, aby przyniosło to jak najlepsze efekty wychowawcze. Wydaje się to przecież naturalne, „za dobre wynagradzać, a za złe karać”, tak było od pokoleń. A gdy kary i nagrody nie przynoszą oczekiwanych rezultatów, uważa się zwykle, że po prostu niewłaściwie karano, niewłaściwie nagradzano. Mało kto odważy się pomyśleć, że być może samo karanie i nagradzanie nie mają sensu.
A my właśnie tak myślimy, wychowując dzieci zgodnie z założeniami nauk Marii Montessori. Przypomnieliśmy sobie, co początkowo oznaczało słowo „dyscyplina”, z łacińskiego „disciplina” – to forma kształcenia, nauczania. Postawiliśmy znak zapytania przy założeniu, że za dobre należy wynagradzać, a za złe karać. Dostrzegliśmy bowiem te wszystkie uboczne skutki, jakie przynosi system kar i nagród, uboczne skutki nie tylko dla dzieci, ale też dla ich opiekunów. Tak, posłuszne, pokorne dziecko, które robi wszystko to, co każe mu dorosły tylko dlatego, że tak mu kazano, to nie jest cel dyscypliny. To jest efekt uboczny, to jest złamane dziecko.
Nikt bowiem nie zrobił niczego wspaniałego czy udanego tylko dlatego, że liczył na nagrodę, czy bał się kary za niewykonanie. W najlepszym razie z działań napędzanych karami i nagrodami wychodzą rzeczy przeciętne. Wielkość wypłynąć może tylko z wewnętrznego impulsu, realizacji swojego powołania.
Gdy zaś ten wewnętrzny impuls zostaje zrealizowany – to po co pochwała? W tej sytuacji dodatkowe nagradzanie jest zbyteczne, nagroda staje się umniejszeniem osiągnięcia. A jeśli zrealizować wewnętrznego impulsu się nie udało, to co pomoże dodatkowe karanie za to?
Wielu pewnie się zgodzi w tym momencie, że faktycznie nie ma sensu nagradzać i karać w kwestiach związanych z osiągnięciami dziecka. Ale co z tym minimum właściwego zachowania, niezbędnym do tego, by dziecko mogło poprawnie funkcjonować w życiu społecznym? Czy da się nauczyć dziecka niezbędnej samodyscypliny bez kar i nagród?
Chcemy by nasze dzieci stały się niezależnymi, dobrymi ludźmi, prowadzonymi w życiu przez swoje pasje. Nie nauczymy ich niezależności, jeśli narzucimy im kontrolę swojego zachowania z zewnątrz, muszą odkryć tę zdolność do samokontroli w sobie. Naszą rolą jako wychowawców może być jedynie pokierowanie ich ku temu odkryciu.
Działania dzieci mają bowiem w sobie ukryty sens. Maria Montessori mówiła: dorośli pracują, by ukończyć swoje zadania. Dzieci pracują by się rozwijać, a ich pracą jest tworzenie dorosłego człowieka, osoby jaką się staną.
Naszym przeciwnikiem we wskazywaniu dziecku drogi do samodyscypliny nie są wybuchy niegrzeczności. Naszym przeciwnikiem jest nieuniknione rozproszenie, związane z byciem w świecie. Dlatego tworzymy warunki, w których to rozproszenie jest minimalizowane. Wtedy do głosu mogą dojść naturalne skłonności dziecka, pomagające mu w rozwoju. Jedną z tych skłonności są chwile wrażliwości.
Chwile wrażliwości to okresy, w których dziecko jest niemal całkowicie skupione na jednej konkretnej właściwości środowiska. To wyglądać może niczym obsesja, gdy dziecko zafiksowane jest na tym co robi, powtarzając wielokrotnie to samo działanie. To zarazem jest oznaka intensywnej nauki, w tym momencie uczy się ono niemal bez wysiłku.
Zadaniem wychowawcy jest tak nastawić dziecko, by stało się wrażliwe tylko na konkretną rzecz. To oznacza też, że ma stać się niewrażliwe na wszystko inne, także na wewnętrzne i zewnętrzne rozproszenie. Tą konkretną rzeczą przy nauczaniu samodyscypliny mogą być wszystkie działania, które wymagają panowania nad sobą i ciałem. Prowadzone w ten sposób ćwiczenia baletu, jogi, judo, czy nawet kaligrafii – to wszystko buduje w dzieciach samodzielną dyscyplinę, bez kar i nagród.
Zastępując typowe zabawki Materiałami Montessori nie tylko ułatwiamy dziecku skupienie się na pożądanym aspekcie pracy. Owszem, Materiały przede wszystkim izolują kluczowe właściwości, ale także zawierają wbudowane „mechanizmy” korekcji błędów – na bieżąco pokazują dziecku, czy idzie dobrą drogą.
Przykładem mogą być złote koraliki do nauki dziesiętnego systemu liczenia. Przejście między jednością, dziesiątką, setką i tysiącem możliwe jest tylko w jeden sposób, poprzez przechodzenie do kolejnych wymiarów w przestrzeni. Nie musisz dziecku mówić, że dobrze poukładało koraliki. Ono widzi, że jest dobrze, trzymając złożony z tysiąca koralików sześcian.
W edukacji Montessori dążymy do tego, by wszystkie wykorzystywane w niej pomoce oferowały zarówno ten aspekt izolacji nauczanej właściwości świata, jak i aspekt korekcji błędów. Korzystając z nich, uczymy dzieci samodzielności i pewności siebie, uczymy, że nie nie potrzebują pochwały, by widzieć że jest dobrze.
Nie chwaląc dziecka ani nie ganiąc, powinniśmy się jednak zwrócić ku jego osiągnięciom. Czy zauważyliście, że mówimy o osiągnięciach, a nie o samym dziecku? To subtelna, a ważna różnica. Mówiąc „świetna robota Kasiu”, jedyne co osiągacie, to danie dziecku sygnału, że dorosły jest z niego zadowolony. „Rób tak i tak, a będę z ciebie zadowolony” – nie tędy droga, jeśli chcemy dziecko nauczyć samodyscypliny.
Co więc mówić dziecku? Nazywamy to pochwałą opisową. Składa się ona z dwóch części. Pierwsza obejmuje co widzimy. Druga mówi o naszych odczuciach względem tego. Ani słowa o samym dziecku.
Tak więc, jeśli dziecko narysuje ładnie drzewo, możemy mu powiedzieć: „bardzo dokładnie oddałeś układ gałęzi i kształt drzewa. Wygląda jak żywe – bardzo mi się podoba twoja kreska”.
Oczywiście wymaga to więcej wysiłku od wychowawcy, więcej zastanowienia się nad tym, co mówi. Z czasem jednak i praktyką wejdzie wam to w krew, nawet nie zauważycie, kiedy przestaniecie chwalić swoje dzieci, a zaczniecie im opowiadać o zaletach ich pracy. A gdy naprawdę nie macie sił, by zastanawiać się nad szczegółami tego co dziecko zrobiło, to zamiast chwalić dziecko, po prostu mu powiedzcie – „zrobiłeś to”.
Są takie działania dzieci, w których nie ma co wyjaśniać. Jeśli dziecko po prostu dobrze zachowywało się na spacerze, to objaśnianie mu detali jego zachowania brzmi po prostu sztucznie. Nie znaczy to jednak, że mamy dać się skusić na pochwalenie dziecka. „Dobra dziewczynka, cieszę się że posłuchałaś mamy” – z tego nie będzie za grosz samodzielności.
Zamiast chwalić w takich wypadkach, zachęcajmy dzieci… nie, nie do poprawnego działania. Zachęcajmy je do samodzielnego oceniania tego, co zrobiły. Zamiast mówić dziecku, że jest dobre, powiedzmy mu, że doceniamy jego pomoc. „Wiedziałam, że zrobisz to najlepiej jak potrafisz”, „teraz możesz być z siebie naprawdę dumna”, „to było takie trudne, ale dałeś sobie radę” – zachęta lepiej niż jakakolwiek pochwała budzi w dziecku dumę ze swoich poczynań.
Stosując te zalecenia pamiętajmy o słowach Marii Montessori: „Kim jesteś, by przypominać mi o fakcie, że nie jestem najwyższy? Czy jest ktoś inny tak bardzo ponad mną, że może mi dawać nagrodę?”